Słońce świeciło i świeciło. Na trawie ludzie ze stołami. Próbowali łapać światło w białe plamy. Bez sensu, no bo kto łapie światło w białe plamy. Tylko ludzie w czerni. Szare plamy biegają wzdłuż torów. Gościu na stole odpierdala numery. Jeden z motyką porwał się na światło, a kto inny się wkurwia bo ty. A Bóg w swej ignorancji w końcu zgasi jasność świadomości. Pod warunkiem, że świadomość jest jasna, gdyż ciemniacy nie widzą. Łysi natomiast dają żarcie za friko a mnie chce się srać. A mnie jeść się chce. A baśniowy stoliczek odpłynął w dal nieświadomości. Prysł czar. Hujoza, niech spierdalają. Jebać takie teksty. Wiatr zajrzał od sukienkę spleśniałej młodej baby. Zdmuchnął zarodniki i pognał je w stronę sceny. A co za scena? Sceny nie było! Było pole żywych kartofli! Bardzo, ale to bardzo. Powoli, lecz systematycznie rośnie wszystko w siłę, upojenie alkoholowe też. Jeeeebać. Dźwięki basówy powalają nas na plecy. A wysokie drzewa kuszą dzikimi bąkami po łyku na twarz. Jeżeli ktoś zdejmie trampki, to umrzemy. Uwaga, ściągamy trampki! Mimowolne spojrzenia na twarze powodują napięcia w lędźwiach, a trawa się sypie pod nogi nad nogi.
Żarnowiec 93.08.14